Napisy KTV (karaoke) są tutaj częściej spotykane, niż
Biedronki i Żabki razem wzięte w Polsce. Jedne bardziej rzucające się w oczy od
drugich. Migoczą, błyszczą się, świecą, zmieniają barwy w rytm muzyki. Są na
głównych ulicach, w małych zakątkach, przy galeriach handlowych, czy przy
świątyniach. Lokale te zachęcają strojnym wnętrzem. Przez okna najczęściej można
zobaczyć złote żyrandole, marmurowe podłogi, lustra w pozłacanych ramach,
kanapy i fotele w stylu Ludwika XVI. Właśnie do takiego przybytku udałam się
pewnej soboty, aby zakosztować najpopularniejszej i najbardziej typowej dla
nastoletniego Azjaty rozrywki.
Lokal znajdował się w podziemiu. Odziany w uniform
pracownik wcisnął za nas (mnie, przyjaciela z Polski, Chinki, dwóch Chińczyków
i Japończyka) przycisk w windzie. Gdy drzwi się otwarły, stanęłam przed
najdłuższym kominkiem, jaki dane mi było widzieć, a podziwiałam już niejeden,
czy to w starych zamkach w Paryżu, w pałacach w Turcji, czy hotelowych holach.
Elektryczny ogień rzucał ciepłe światło na podłogę z jasnego marmuru. Na środku
sali znajdowała się okrągła recepcja, w okół której stały skórzane kanapy i
stoliki kawowe. Na razie wszędzie było pusto, ale wychodząc z tego miejsca za
kilka dobrych godzin miałam przekonać się, że każde miejsce do siedzenia jest
potrzebne. Po uiszczeniu opłaty za wstęp, mężczyzna przypominający boy'a
hotelowego zaprowadził nas długim korytarzem do odpowiedniego pokoju. Bowiem w
typowych lokalach karaoke ma się do dyspozycji właśnie pokój, aby żaden
nieznany osobnik nie przeszkodził śpiewającym. Plus pomieszczenia te są
dźwiękoszczelne, także dzięki temu w (przynajmniej) 20 pokoikach (tyle
naliczyłam idąc do łazienki, lecz sądzę, że było ich więcej) równocześnie można
wyć śpiewać 20 różnych piosenek.
W pomieszczeniu znajdowała się skórzana kanapa, 3 ekrany,
na których wyświetlał się tekst do śpiewania, jeden ekran dotykowy, na którym
wybierało się utwory, plus stolik, na którym, oprócz menu i 2 mikrofonów
leżały, ku mojemu zaskoczeniu, 2 tamburyna. Naprzeciwko kanapy stał jeszcze profesjonalny mikrofon, a do niego wysokie, srebrne krzesło. Chińczycy ochoczo wzięli się za
tworzenie listy piosenek, natomiast my, Polacy, sceptycznie patrzyliśmy na
przewijające się chińskie znaki na telewizorach. Jednakże nie minęła godzina,
gdy wszyscy nuciliśmy razem „I kissed a girl” Katy Perry, czy „Poker Face” Lady
Gagi, by w końcu razem zaśpiewać „My heart will go on” Celine Dion. Okazało
się, że Chinka ma bardzo miły dla ucha głos i potrafi wyciągnąć niejeden dźwięk
(oraz całkiem ogarnia angielski i potrafi przeczytać większość pojawiających
się na ekranie słów), natomiast Japończyk z pewnością zaskoczyłby jury X
Factora, gdyż jeszcze nie spotkałam chłopaka, który potrafiłby tak wysoko i
czysto zaśpiewać (czasami nawet łapałam się na tym, że myślałam, iż dany
kawałek śpiewa Chinka). Pozostałych dwóch Chińczyków zawodziło w myśl: śpiewać
każdy może, czasem lepiej, czasem (częściej) gorzej. Ciężko mi oceniać siebie,
ale bawiłam się nieźle (specjalnie próbując nadążyć w piosence What does the fox say), specjalnie jak
na brak alkoholu zazwyczaj pojawiającego się przy takich zabawach w Polsce.
Wyszliśmy z tego miejsca po 7 godzinach i właśnie wtedy
zauważyłam, że każda kanapa jest zajęta przez osoby czekające na swój pokój. No
ale nie dziw – my sami zanurzyliśmy się w świecie chińskich i amerykańskich
wokalistów na kilka dobrych chwil, a wydawało nam się, że minął moment.
欧阳莲
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz