środa, 14 maja 2014

A jak nie skaczą, to śpiewają



Napisy KTV (karaoke) są tutaj częściej spotykane, niż Biedronki i Żabki razem wzięte w Polsce. Jedne bardziej rzucające się w oczy od drugich. Migoczą, błyszczą się, świecą, zmieniają barwy w rytm muzyki. Są na głównych ulicach, w małych zakątkach, przy galeriach handlowych, czy przy świątyniach. Lokale te zachęcają strojnym wnętrzem. Przez okna najczęściej można zobaczyć złote żyrandole, marmurowe podłogi, lustra w pozłacanych ramach, kanapy i fotele w stylu Ludwika XVI. Właśnie do takiego przybytku udałam się pewnej soboty, aby zakosztować najpopularniejszej i najbardziej typowej dla nastoletniego Azjaty rozrywki.


Lokal znajdował się w podziemiu. Odziany w uniform pracownik wcisnął za nas (mnie, przyjaciela z Polski, Chinki, dwóch Chińczyków i Japończyka) przycisk w windzie. Gdy drzwi się otwarły, stanęłam przed najdłuższym kominkiem, jaki dane mi było widzieć, a podziwiałam już niejeden, czy to w starych zamkach w Paryżu, w pałacach w Turcji, czy hotelowych holach. Elektryczny ogień rzucał ciepłe światło na podłogę z jasnego marmuru. Na środku sali znajdowała się okrągła recepcja, w okół której stały skórzane kanapy i stoliki kawowe. Na razie wszędzie było pusto, ale wychodząc z tego miejsca za kilka dobrych godzin miałam przekonać się, że każde miejsce do siedzenia jest potrzebne. Po uiszczeniu opłaty za wstęp, mężczyzna przypominający boy'a hotelowego zaprowadził nas długim korytarzem do odpowiedniego pokoju. Bowiem w typowych lokalach karaoke ma się do dyspozycji właśnie pokój, aby żaden nieznany osobnik nie przeszkodził śpiewającym. Plus pomieszczenia te są dźwiękoszczelne, także dzięki temu w (przynajmniej) 20 pokoikach (tyle naliczyłam idąc do łazienki, lecz sądzę, że było ich więcej) równocześnie można wyć śpiewać 20 różnych piosenek.




W pomieszczeniu znajdowała się skórzana kanapa, 3 ekrany, na których wyświetlał się tekst do śpiewania, jeden ekran dotykowy, na którym wybierało się utwory, plus stolik, na którym, oprócz menu i 2 mikrofonów leżały, ku mojemu zaskoczeniu, 2 tamburyna. Naprzeciwko kanapy stał jeszcze profesjonalny mikrofon, a do niego wysokie, srebrne krzesło. Chińczycy ochoczo wzięli się za tworzenie listy piosenek, natomiast my, Polacy, sceptycznie patrzyliśmy na przewijające się chińskie znaki na telewizorach. Jednakże nie minęła godzina, gdy wszyscy nuciliśmy razem „I kissed a girl” Katy Perry, czy „Poker Face” Lady Gagi, by w końcu razem zaśpiewać „My heart will go on” Celine Dion. Okazało się, że Chinka ma bardzo miły dla ucha głos i potrafi wyciągnąć niejeden dźwięk (oraz całkiem ogarnia angielski i potrafi przeczytać większość pojawiających się na ekranie słów), natomiast Japończyk z pewnością zaskoczyłby jury X Factora, gdyż jeszcze nie spotkałam chłopaka, który potrafiłby tak wysoko i czysto zaśpiewać (czasami nawet łapałam się na tym, że myślałam, iż dany kawałek śpiewa Chinka). Pozostałych dwóch Chińczyków zawodziło w myśl: śpiewać każdy może, czasem lepiej, czasem (częściej) gorzej. Ciężko mi oceniać siebie, ale bawiłam się nieźle (specjalnie próbując nadążyć w piosence What does the fox say), specjalnie jak na brak alkoholu zazwyczaj pojawiającego się przy takich zabawach w Polsce.





Wyszliśmy z tego miejsca po 7 godzinach i właśnie wtedy zauważyłam, że każda kanapa jest zajęta przez osoby czekające na swój pokój. No ale nie dziw – my sami zanurzyliśmy się w świecie chińskich i amerykańskich wokalistów na kilka dobrych chwil, a wydawało nam się, że minął moment. 



欧阳莲

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz