poniedziałek, 12 maja 2014

A teraz wszyscy skaczą!



            Trafiliście kiedyś przez przypadek w absolutnie inne miejsce, niż zamierzaliście? Na przykład zamiast do Carrefoura, to do Reala, zamiast do Międzyzdrojów, to do Kołobrzegu, a zamiast na Olimpijski Stadion, to na… spotkanie 4500 ludzi z okazji 50 urodzin ogólnoświatowej firmy kosmetycznej? Mi właśnie przydarzyło się to ostatnie.



                Wioska olimpijska jest obowiązkowym punktem każdej wycieczki zahaczającej o Pekin. Każdemu też, po powrocie do domu, zadaje się pytanie, czy zobaczył ‘Gniazdo’ (stadion olimpijski) oraz basen. Kończąc raz wcześniej zajęcia, znajoma z grupy namówiła mnie, by wreszcie odhaczyć tę atrakcję. Jedna linia metra, przesiadka na drugą, później na trzecią, wybudowaną specjalnie pod sam stadion. Koleżanka jednak dostaje wiadomość – wysiądźcie stację bliżej, wyjście D. Wysiadłyśmy. Wyszłyśmy. A tam nic. Pytamy ludzi, gdzie mamy iść – dosłownie równocześnie jedna osoba pokazuje w lewo, a druga w prawo! Po chwili nerwowych szeptów zeznania są już zgodne – idziemy w prawo.  Co chwilę zaczepiają nas elektryczne riksze, które wyglądają, jakby ziarenko piasku na drodze było w stanie je wywrócić. Podobno jest to w Pekinie zakazany środek transportu, co nie zmienia faktu, że są równie popularne jak skutery, czy rowery.




           Po kolejnym zakręcie stwierdziłyśmy, że się zgubiłyśmy – szybki telefon do znajomej (znajomej mojej kumpeli z grupy – ja nawet nie wiedziałam, że się z nią dzisiaj spotkam) Chinki, podaje nazwę miejsca i proponuje, byśmy przejechały się rikszą. Z duszą na ramieniu wchodzimy do najbliższej. Nie ma drzwi, wiatr wiewa do środka pyłki z topoli, przez ‘wielkość’ pojazdu człowiek czuje się, jakby mknął z prędkością światła. Przed zakrętem złapałyśmy się za ręce, ze strachu, czy się nie wywrócimy. Na kierowcy żaden inny samochód, zakręt, krawężnik, próg zwalniający, ludzie czy gałęzie nie robią wrażenia, a my z westchnieniem ulgi wychodzimy z tej jeżdżącej, metalowej trumny, chociaż jestem pewna, że w trumnie jest więcej miejsca. I człowiek ma więcej spokoju. Ale za to następne, nowe doświadczenie! Widzimy stadion po naszej lewej, jednakowoż udajemy się na prawo. Chinka ma jakieś bilety i przyrząd do klaskania. Już jestem przyzwyczajona, że Chińczycy mają w zwyczaju płacenie za gości, te dziwne ‘łapki’ także za bardzo mnie nie zdziwiły – to są Chiny, może się okazać, że panuje tutaj zwyczaj klaskania na drzewa, albo jest to dziwny gratis do biletów. Zamiast do parku, wchodzimy do budynku. Założyłam, iż jest to muzeum olimpijskie, gdzie pewnie eksponatami są przyrządy sportowców, jakieś przedmioty dotknięte przez ważne osoby, zdjęcia wydarzeń… Jednak za drzwiami kryją się jeszcze większe dziwy. Znajoma koleżanki założyła, że wiemy, gdzie i po co jesteśmy, także bez wyjaśnień wprowadziła nas do ciemnej sali wypełnionej ludźmi… - a ściślej mówiąc kobietami. Na scenie właśnie ktoś przemawiał, dokładnie oświetlony, kamery skierowane na niego, wyświetlony na telebimach… Pomyślałam, że może spotkanie członków jakiejś partii, potem, słysząc w przemowie kobiety na scenie słowa: (…śmieszna anegdotka…)tak, jesteśmy piękne! Nie zapominajcie o tym!(…) Trzeba o siebie dbać!(…); i widząc reakcje tłumu, który entuzjastycznie przyklaskiwał, stwierdziłam, że to zlot feministek. W czasie przerwy po 3 godzinach energicznych przemów i jeszcze bardziej żywiołowej reakcji zebranych osób, odważyłyśmy się wreszcie spytać, na co my właściwie trafiłyśmy – uroczystość związana z 50 urodzinami Mary Kay.




          Chinka postawiła nam lunch, a także kupiła po parówce na patyku, którą to można dostać wszędzie – w każdym sklepie z artykułami spożywczymi, w budkach z jedzeniem oraz w kioskach – obracają się smażąc na ruszcie. Było to odhaczenie kolejnego obowiązkowego punktu. Jest to tutaj najpopularniejsza przekąska, a ja do tamtej pory nie miałam odwagi jej spróbować. Smakuje… zaskakująco. Te parówki mają w sobie jeszcze mniej mięsa, niż nasze polskie, aczkolwiek co tak zaskakuje, to polewa, w której są one maczane, gdyż jest słodka! Jakby z miodem i karmelem. Niespotykane połączenie. Gdy tylko skończyłyśmy jeść ustawiła się do nas kolejka Chinek żądnych zdjęcia z obcokrajowcami, które zaraz to wrzuciły na wechata (jedna z nich napisała nawet, że moja znajoma również jest z Polski!). Naprawdę wyglądało to, jak czas celebrytów dla fanów. Nasza Chinka z trudem wyciągnęła nas z wciąż powiększającego się tłumu ludzi z komórkami w rękach.
Jednak to, co zobaczyłam w środku, przerosło moje oczekiwania – na scenie jakaś grupka cheerliderek niemrawo skacze w rytm Miley Cyrus, a naprzeciwko nich 4 i pół tysiąca 20 i więcej, a nawet dużo więcej letnich kobiet skacze wraz z nimi! Tylko weselej, wyżej, radośniej. Potem jakiś utwór Lady Gagi, One Direction, Madonny… (przy ‘Girls Gone Wild’ sama się wkręciłam w śpiewanie i energiczne podskakiwanie). Kamera raz po raz zbliża się od jednej, do drugiej uśmiechniętej od ucha do ucha kobiety. Nie ważny wiek, strój, teraz wszyscy się bawią!




              Po tańcu kolejne przemówienia, filmiki, prezentacje… Na ekranie uśmiecha się mężczyzna w białym kitlu, na oko 25 latek, gdy wtem kobieta pochyla się i szepce mi do ucha, że on już jest grubo po 50… Pada dużo niezrozumiałych słów, deklaracji, kobiety uderzają się w piersi i wykrzykują wyświetlone na telebimie hasła. Do tego w pewnym momencie, mając mniej miejsca, niż w pekińskim metrze, ćwiczymy jogę – wymach ręką w prawo, wymach w lewo, głębokie wdechy, skłony… na szczęście na zrobienie jaskółki nikt się nie zdecydował. A szkoda, bo byłby to niezapomniany widok – ponad 4 tysiące kobiet, a to w garsonkach, a to w krótkich spódniczkach, czy sukienkach, na raz, dwa, trzy uniosło by nogę pod kątem prostym…

欧阳莲

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz