czwartek, 5 czerwca 2014

Góra, dół; góra, dół – czyli mała przygoda na zakupach

Podróże za granicę nie są mi obce, jednak wyjazd do Pekinu, tak odległego miejsca od rodzinnego domu i na tak długi okres stanowił dla mnie zupełną niewiadomą. Małym wyzwaniem okazało się także pakowanie, bo jakże mogłam wtedy wiedzieć jakie rzeczy przydadzą mi się na miejscu? Co więcej bagaż, który mogłam wziąć ze sobą, musiał mieć określone wymiary i wagę. Bagaż rejestrowany nie przekraczający masy 23 kilogramów i 8-kilogramowy bagaż podręczny o wymiarach 55x40x23cm. Zdecydowałam się wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy – trochę ubrań, kosmetyki, laptop do pracy, suszarka… w mgnieniu oka walizka została zapełniona. Pocieszałam się nieco myślą, że na miejscu dokupię to, czego będzie mi brakować. Przy okazji chciałam się przekonać, czy pogłoski o tanich produktach w Chinach są prawdziwe, czy też można je włożyć między bajki.

W niedługim czasie po przyjeździe do Chin, wraz z koleżankami uzupełniłyśmy listę brakujących nam rzeczy i w pierwszej kolejności postanowiłyśmy udać się do Chińskiego odpowiednika Media Expertu. Wspólnym celem było zakupienie czajnika, ponieważ w Pekinie woda z kranu jest dość zanieczyszczona, i próby picia jej mogą skończyć się komplikacjami zdrowotnymi. Przy okazji zamierzałam rozejrzeć się za aparatem fotograficznym, którego brak dawał mi się we znaki.  

Raźnym krokiem weszłyśmy na piętro i rozpoczęłyśmy poszukiwania idealnego czajnika. Gdy znalazłyśmy wreszcie odpowiedni, znalazłyśmy panią z obsługi - 服务员 <fu2wu4yuan2> i łamanym jeszcze chińskim starałyśmy się wyrazić naszą chęć zakupu produktu. Przyznam szczerze, że za pierwszym razem żadna z nas nie zrozumiała wypowiedzi kobiety, która wartko popłynęła z jej ust. Kobieta zniknęła nam z oczu, by jakieś 10 minut później wrócić i oznajmić nam, że towar jest w magazynie. W sklepie takim jak ten, spodziewałam się „europejskiego” schematu robienia zakupów, gdzie bierze się produkt z półki, płaci się i wychodzi. Byłam zatem nieco zaskoczona, gdy okazało się, że będzie to wyglądać nieco inaczej.

Najpierw, poproszono jedną z nas o wpisanie swojego imienia i nazwiska do systemu komputerowego, by potwierdzić zakup. Wpisałam więc swoje danie i po chwili został mi wręczony… mały paragonik oraz miniaturowa karteczka wydarta z zeszytu z zapisanym na niej tajemniczym numerkiem. Tak wyposażona miałam udać się piętro niżej do kas. Dokonałam tam płatności (70) i dostałam kolejny paragon, z którym wróciłam na piętro do koleżanek. Wręczyłam paragony 服务员 <fu2wu4yuan2>, we cztery czekałyśmy na dalszy rozwój sytuacji. Kobieta znów zniknęła… na 10…15…20 minut. Zaczęłyśmy już wymieniać między sobą zaskoczone spojrzenia, kiedy ta wróciła, ale nie bezpośrednio do nas. Zastanawiacie się gdzie poszła? Znalazłyśmy ją… pieczołowicie wycierającą pudełko z czajnikiem. A minuty wciąż płynęły… Po dłuższej chwili wróciła do nas, wyciągnęła czajnik z pudełka i zaprezentowała nam, że działa. Przyznam szczerze, że zupełnie zaskoczyło mnie (pozytywnie) nastawienie ekspedientki, która dołożyła wszelkich starań, by obsłużyć nas jak najlepiej, nawet jeśli potrwało to nieco dłużej.

Pierwszy cel został osiągnięty! Teraz czekało mnie już tylko zmierzenie się z wyborem aparatu fotograficznego. Sprawnie zlokalizowałyśmy stoiska z upragnionym sprzętem. Kosmate znaczki na kartach z danymi technicznymi nic mi nie mówiły, dlatego postanowiłam zapytać sprzedawcy, licząc na to, że zrozumie on mój łamany chińsko-angielski język, wsparty żywą gestykulacją. Niestety przeliczyłam się, ani mój chiński, ani angielski sprzedawcy nie były wtedy zbyt dobre. Po chwili sytuacja stała się jeszcze bardziej groteskowa, kiedy to cztery Europejki, starały się wytłumaczyć zebranym trzem Chińskim sprzedawcom, który aparat został wybrany, oraz to, że potrzebna jest jeszcze karta pamięci. Ostatecznie, wspólnymi siłami udało się dojść do porozumienia i kupić ładnego Canona, po cenie nieco tańszej niż gdybym kupowała go w Polsce.


Dzięki tej przygodzie, miałam po raz pierwszy okazję zmierzyć się z językiem chińskim „w prawdziwym świecie”, nie tylko podczas zajęć. Taki jest przecież cel mojego studiowania tutaj. To wydarzenie było dla mnie co najmniej pouczające, i dzięki temu nie zapomnę już jak powiedzieć w języku chińskim „aparat” <照相机 zhao4xiang4ji1> oraz „czajnik” <电水壶 dian4 shui3hu2>  J.

雷倩

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz