Ruch uliczny w Chinach to nieustający dźwięk trąbiących aut. Nic dziwnego, że kierowcy się denerwują i trąbią, gdy nikt nie przestrzega zasad ruchu drogowego. Dotyczy się to wszystkich uczestników ruchu, zarówno pieszych, jak i rowerzystów, motocyklistów, no i przede wszystkim kierowców aut. Jedyna zasada jaka panuje na drodze brzmi: większy ma pierwszeństwo. Już nieraz udało mi się zobaczyć, że faktycznie tak jest. Co ciekawe, nie widziałam jeszcze ani jednego wypadku, albo chociażby stłuczki... Jak to możliwe? Chińczycy jeżdżą z naprawdę dużą prędkością, lecz w razie zagrożenia posiadają niezły refleks. Potrafią w ostatnim momencie wyminąć drugi pojazd z niesamowitą precyzją. Chwała im za to. Gdyby nie ich szybkie reakcje, zapewne nieraz byłabym świadkiem wypadku.
Jedyne, co mnie przeraża do tej pory (a jestem już w Chinach 3,5 miesiąca) to przechodzenie po pasach na drugą stronę ulicy. Wydawałoby się, że to nie jest nic trudnego, prawda? Po prostu czekasz na zielone światło i przechodzisz. Niestety w Chinach nie jest to takie łatwe. Oczywiście jest coś takiego jak sygnalizacja świetlna, lecz w tym przypadku nie jest ona ani odrobinę przydatna. Przed przyjazdem do Państwa Środka oczywiście czytałam, że podczas przechodzenia przez pasy, trzeba mieć oczy wokół głowy, lecz nie myślałam, że wygląda to aż tak źle. Niestety myliłam się. Przekonałam się o tym już drugiego dnia pobytu w Chinach. Postanowiłyśmy z dziewczynami rozejrzeć się po okolicy, a przy okazji zrobić małe zakupy. Wszystko szło gładko i sprawnie, dopóki nie zostałyśmy zmuszone przejść na drugą stronę ulicy. I tu zaczęły się schody... Oczywiście najpierw grzecznie poczekałyśmy na zielone światło, gdy takowe się pojawiło, ruszyłyśmy przed siebie, aby znaleźć się jak najszybciej po drugiej stronie ulicy. Udało nam się, nie licząc tego, że dwa razy o mało nie zostałam pozbawiona życia. Dosłownie... Najpierw o mały włos nie wpadłam na rozpędzony skuter, który o dziwo też miał zielone światło. Za drugim razem samochód ruszył, gdy byłam pół metra(!) przed jego maską. Uwierzcie, że byłam roztrzęsiona. O mało się nie popłakałam i chciałam już wracać z powrotem do domu. Na szczęście dziewczyny mnie uspokoiły i zapewniły, że następnym razem pójdziemy przejściem nadziemnym. Z biegiem czasu postrzegam to jako niezłą przygodę, ponieważ z dniem dzisiejszym nie mam żadnego problemu z kluczeniem między rozpędzonymi samochodami. Mogę to uznać nawet za moje nowe hobby! Co prawda, trochę niebezpieczne, ale za to ile zabawy i adrenaliny! Dla mniej odważnych obcokrajowców proponuję po prostu przed przejściem dla pieszych poczekać na większą grupę Chińczyków, a następnie przejść razem z nimi. Większe grupy mają tzw. lepsze przebicie, dzięki czemu kierowcy po prostu zatrzymują się przed przejściem dla pieszych. Cóż za rzadki widok...
Dla ciekawych nagrałam również filmik ukazujący ruch na skrzyżowaniu. Co prawda, nie jest to największe skrzyżowanie w Pekinie, ale myślę, że wystarczy, żeby zobrazować Wam tą tragedię na drodze... Jeden wielki chaos.
皮可欣
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz